[Dziennik Polski] „Bijące serca”, czyli przeszczepy w Chinach

Za Dziennik Polski (piątek 4 listopada 2011)

Anna Zechenter

Inscenizacja operacji pobierania narządów od praktykujących Falun Gong

W Chińskiej Republice Ludowej majętni pacjenci, zarówno Chińczycy, jak i przyjezdni z bogatych krajów, nie muszą czekać na przeszczep nerki, wątroby czy serca. Transplantacyjny interes kwitnie, a popyt rośnie, bo podaż regulowana jest tylko jednym czynnikiem – liczbą zdrowych więźniów nadających się na „dawców”. David Matas i David Kilgour – prawnicy kanadyjscy, badający zbrodnie pobierania w Chinach narządów od żywych ludzi – zatrudnili w 2006 roku kilkudziesięciu detektywów władających językiem mandaryńskim, którzy telefonowali do różnych szpitali oferujących w Internecie „świeże” organy, odgrywając role potencjalnych biorców, ich krewnych lub tłumaczy obcojęzycznych klientów.

Matas, właściciel kancelarii w Winnipeg, specjalizujący się w sprawach imigracyjnych i w problematyce praw człowieka, oraz Kilgour, były członek parlamentu i były sekretarz stanu do spraw Azji i Pacyfiku w kanadyjskim rządzie, opublikowali raport ze swojego śledztwa w styczniu 2007 roku.

Zdrowi poszukiwani na części

Detektyw „N”, który podszywał się pod osobę szukającą nerki i powoływał się na znajomą, która miała już przejść operację w Chinach, rozmawiał 15 maja 2006 r. z ordynatorem Songiem w Orientalnym Centrum Transplantacji Narządów, zwanym także Szpitalem nr 1 w Tianjin. „Doktor mojej znajomej powiedział jej, że nerka jest dobra, ponieważ dawca ćwiczył Falun Gong” – powiedział. Odpowiedź brzmiała: „Oczywiście. Wszyscy, których mamy oddychają i bije im serce… Do tej pory, na ten rok, mamy ponad dziesięć nerek, ponad dziesięć takich nerek”. „N” dopytywał się dalej: „Ponad dziesięć tego rodzaju nerek? Ma pan na myśli żywe ciała?”. Song potwierdził: „Tak, właśnie tak”.

Ten sam Song z centralnego szpitala w Tianjin przyznał wcześniej, w połowie marca 2006 roku, że szpital ma ponad dziesięć „bijących serc” gotowych do transplantacji.

W 1999 roku w Chińskiej Republice Ludowej liczbę praktykujących ćwiczenia fizyczne i medytacje systemu „doskonalenia ciała i umysłu”, zwanego Falun Gong, szacowano na 70 do 100 mln. Było wśród nich wielu wysoko postawionych funkcjonariuszy Komunistycznej Partii Chin. Władze dostrzegły niebezpieczeństwo, kiedy członkowie partii zaczęli masowo z niej występować, i 20 lipca 1999 roku zabroniły praktykowania Falun Gong. Nieposłuszni, których jest coraz więcej, wciąż trafiają do więzień i obozów pracy.

Ćwiczenia wpływają – według wyznawców – korzystnie na zdrowie. Tego samego zdania są władze, wybierające dawców najczęściej spośród „praktykujących”. O takich upominają się również biorcy.

Jak raport Karskiego

Obaj Kanadyjczycy przyjęli pierwsze informacje, pochodzące od pracowników Koalicji ds. Badania Prześladowań Falun Gong w Chinach (CIPFG) – pozarządowej organizacji zarejestrowanej w Waszyngtonie i posiadającej oddział w Ottawie – z niedowierzaniem. „Zarzuty były tak wstrząsające, że nie byliśmy w stanie w nie uwierzyć. […] Niedowierzanie nie oznacza jednak, że te zarzuty są nieprawdziwe – napisali w raporcie. – Jest nam dobrze znane oświadczenie z 1943 r., wydane przez Felixa Frankfurtera, sędziego Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych, w odpowiedzi na informację o holokauście, przekazaną przez Jana Karskiego. Frankfurter powiedział: »Nie powiedziałem, że Karski kłamie. Powiedziałem tylko, że nie byłem w stanie uwierzyć w to, co mi powiedział. A to jest różnica«”.

„Wszystkie dowody kierują nas do ostatecznych wniosków – napisali Kanadyjczycy w raporcie. – Rząd ChRL uśmiercił w czeluściach chińskich instytucji penitencjarnych w ciągu ostatnich pięciu lat ogromną, aczkolwiek trudną do określenia liczbę praktykujących Falun Gong – ofiar sumień. Większość tych ofiar nawet nie została o nic oskarżona. Są zabijani przez kadrę medyczną dla uzyskania organów”. Według źródeł, jakimi dysponuje środowisko chińskich emigrantów w USA, liczba uśmierconych potajemnie w szpitalach chińskich sięga 40 tysięcy.

„Nerek chwilowo zabrakło”

Przykłady można czerpać z raportu garściami.

Na początku czerwca 2006 roku urzędnik z aresztu miejskiego w Mishan powiedział detektywowi, że w areszcie ma pięciu lub sześciu więźniów płci męskiej poniżej czterdziestego roku życia, którzy mogą być dawcami narządów.

W maju doktor Lu ze szpitala Minzu w mieście Nanning zasugerował osobie „szukającej dawcy”, by zatelefonowała do miejscowego więzienia. Przyznał, że sam jeździł po więzieniach, wybierając zdrowe osoby w wieku trzydziestu kilku lat w celu pobrania od nich narządów.

W połowie marca 2006 roku doktor Wang z Uniwersytetu Medycznego Zhengzhou w prowincji Henan wyjaśnił: „Wybieramy tylko młode i zdrowe nerki”. Doktor Zhu z rejonowego szpitala wojskowego w Guangzhou powiedział w kwietniu 2006 r., że niedawno miał nerki od „praktykujących”, że chwilowo ich zabrakło, ale niebawem trafi do niego „kilka partii”.

W maju 2006 roku detektywa telefonującego do Pierwszego Biura Śledczego przy Sądzie Ludowym Jinzhou poinformowano, że możliwość skorzystania z 29 nerek praktykujących Falun Gong zależy tylko od „medycznej kwalifikacji” osoby poszukującej narządu.

Dyrektor Song z centralnego szpitala w Tianjin przyznał w połowie marca 2006 roku, że szpital miał ponad dziesięć „bijących serc”. „Czy oznacza to żywe ciała?” – zapytał rozmówca, na co Song odpowiedział: „Tak. Właśnie tak jest”.

„Dostawcy są żywi…”

Dwa tygodnie później detektyw rozmawiający z urzędnikiem szpitala Tongji w Wuhan zasugerował: „Mamy nadzieję, że dostawcy nerek są żywi… Poszukujemy żywych narządów do przeszczepów od więźniów. Czy jest to możliwe?”. „Nie ma problemu” – usłyszał w odpowiedzi.

Bywało, że lekarze odsyłali „zainteresowanych” do władz bezpieczeństwa. Jednemu z detektywów udało się na początku marca 2006 roku połączyć z Publicznym Biurem Bezpieczeństwa w Shanxi. Osoba, która odebrała telefon, oświadczyła, że zdrowi i młodzi więźniowie „wybierani są spośród populacji więziennej” na dawców narządów. Jeżeli nie uda się podstępem pobrać próbki krwi kandydata dla przeprowadzenia badań niezbędnych dla udanej transplantacji, personel pobierze próbki siłą – przyznała szczerze.

Wszystkie rozmowy były nagrywane, a następnie przekładane na angielski przez tłumaczy przysięgłych w Kanadzie. Chińscy lekarze i urzędnicy nie chcieli podawać przez telefon cen – zazwyczaj mówili, że można je uzgodnić na miejscu, przed zabiegiem.

Świadectwo „Annie”

Kobieta ukrywająca się pod pseudonimem „Annie” opowiedziała obu Kanadyjczykom historię swojego męża, naczelnego lekarza specjalnego oddziału szpitalu Sujiatun w Shenyang w północno-wschodnich Chinach. Od października 2001 roku usuwał przez dwa lata rogówki z oczu więźniów – przeprowadził dwa tysiące takich operacji. Przestrzegał tajemnicy do października 2003 roku, kiedy po raz pierwszy odmówił okaleczenia żywego człowieka. Wtedy też wyznał prawdę swojej żonie. Powiedział jej, że żaden z „dawców” rogówek nie przeżył, ponieważ kolejni chirurdzy usuwali każdemu z nich inne potrzebne do transplantacji narządy wewnętrzne. 17 marca 2006 roku „Annie”, która z mężem rozstała się po wspólnej ucieczce z Chin, dała wywiad wydawanemu w Stanach czasopismu „The Epoch Times”, potwierdzając swoje wcześniejsze słowa, a wreszcie wystąpiła na konferencji prasowej w Waszyngtonie. Mafia handlująca organami jest częścią totalitarnego systemu stworzonego przez chińską partię komunistyczną. Organy pobiera się przede wszystkim od praktykujących Falun Gong” – powiedziała. I wyjaśniła, że sama nie należy do wyznawców tego systemu.

Trzy tygodnie po wystąpieniu „Annie” władze chińskie nieoczekiwanie zaprosiły wszystkich zainteresowanych do wspomnianego szpitala. Odwiedzili go między innymi urzędnicy ambasady USA, którzy nie znaleźli już żadnych śladów.

Trudno dać wiarę niewiarygodnym historiom o „bijących sercach” czekających na chętnych z grubymi portfelami. Opowieści takie brzmią dla europejskiego ucha jak wzięte żywcem z tandetnych filmów sensacyjnych. Warto jednak – ku przestrodze – pamiętać, że miliony ludzi na świecie nie chciały w swoim czasie uwierzyć w istnienie sowieckich łagrów.

Anna Zechenter

Loading